czwartek, 11 sierpnia 2011

C. S. Lewis, Dopóki mamy twarze


W starożytnym mieście Glome, oddającym cześć bogini Ungit, żyją dwie królewskie córki. Jedna z nich jest prawdziwą pięknością, traktowaną przez innych jak świętość, druga brzydzką dziewczyną, zmuszoną do tego by zakrywać twarz welonem i całkowicie oddaną siostrze. Kiedy na królestwo zaczynają spadać plagi i nieszczęścia, kapłani twierdzą, że jest to winą gniewu Ungit, która żąda krwawej ofiary w geście odkupienia za jej obrazę... 
Pragnie poświęcenia jednego z mieszkańców pałacu...

Przyznam, że pana Lewisa znałam, pewnie jak większość osób, jedynie jako autora ,,Opowieści z Narnii", które aczkolwiek urzekły moje serce jeszcze, gdy byłam dzieckiem, nie zapisały się w mojej głowie tak, bym mogła się nad nimi bez końca zachwycać. Kiedy, jednak ujrzałam na półce ,,Dopóki mamy twarze" nie potrafiłam zmusić się do tego by przejść obok niej obojętnie. Książka niewątpliwie wywiera doskonałe pierwsze wrażenie. Intrygujący tytuł, ciekawy opis i subtelna okładka, przykuwają oko, sprawiając, że odczuwa się niemal wewnętrzną potrzebę by usiąść i przewrócić kilka pierwszych stron. Chęć lektury potęguje dodatkowo fakt, że wyjątkowo zgrabnie wprowadza nas w przedstawiony świat, kreśląc relacje panujące między mieszkańcami pałacu, ich charaktery, a także zwyczaje oraz wierzenia, w których największą rolę odgrywa bogini Ungit. Robi to przy tym w sposób tak naturalny, że wciąga czytelnika niemal od pierwszej strony, wytrwale dążąc do ,,właściwego" punktu, w jakim rozpoczyna się historia, czyli narodzin królewskiej córki, Istry, jakiej uroda od samego początku zapiera dech w piersiach każdego, kto na nią spojrzy. Od tego momentu akcja zaczyna nabierać tempa i szybko staje się dla nas jasne, że pomimo tego, iż powieść nie jest opowiedziana z jej perspektywy, to właśnie ona odgrywa tutaj największą rolę. Opis na okładce informuje nas, że książka napisana została na podstawie mitu, jednak dopiero podczas czytania dochodzimy do tego, że opiera się na historii Psyche i Erosa, śmiertelniczki i boga, których połączyło uczucie, za sprawą zazdrosnej o wdzięki królewskiej córki Afrodyty, jaką utożsamia bogini Ungit. Narratorką autor uczynił Orual, jedną z sióstr Istry, co według mnie było bardzo dobrym posunięciem, ponieważ mieliśmy dzięki temu szansę by w całej okazałości skosztować zmian i nowych elementów, jakie wprowadził, a także poznać inny punkt widzenia na znaną wszystkim opowieść. Książka podzielona jest na dwie części. Pierwsza to ta, w której mają miejsca wszystkie najważniejsze wydarzenia, opisuje życie Orual, jej chwile spędzone z Istrą i szczęście, jakie zostało im odebrane, do chwili zostania następczynią tronu w Glome i lat spędzonych na panowaniu w swojej krainie. Drugą, mogę nazwać jedynie końcową, jakoże zawiera w sobie zdecydowanie więcej przemyśleń Orual, a także ostatecznie  zamyka wszelkie niewyjaśnione sprawy. Powieść wciągnęła mnie od pierwszej strony i podbiła moje serce do tego stopnia, że naprawdę trudno jest mi oddzielić rzeczy pozytywne od negatywnych, tak jak robiłam to z poprzednimi pozycjami. Na plus, mogę ocenić sam pomysł reinterpretacji pięknego, starego mitu, nowe elementy umieszczone przez autora, wspaniałą postać Orual, która mimo swej brzydoty jest kobietą silną i odważną, zmagającą się z problemami świata, w jakim przyszło jej żyć i targaną własnymi namiętnościami, w tym niespełnioną miłością do jednego ze swych podwładnych. Na pochwałę zasługuje również styl pisania Lewisa, lekki i prosty, tchnący prawdziwą magią oraz wielką mądrością. Jedyną wadą, jaką znajduje są opisy, jakie w pewnych momentach mogą sprawiać wrażenie przydługich i znaczny spadek akcji, od momentu, w którym Orual przejęła władzę nad miastem.

Przeczytałam, że C. S. Lewis uważał ,,Dopóki mamy twarze" za swoje najlepsze dzieło. Nie wiem na ile to twierdzenie jest prawdziwe, jednak jeżeli naprawdę je wypowiedział, nie pozostaje mi nic innego jak się z nim zgodzić. Ta powieść to nie tylko opowiedziany na nowo stary mit, ale również historia o prawdzie i fałszu, wierze i złudzeniu, a przede wszystkim o miłości, i o tym jak wielką krzywdę możemy wyrządzić tym, których kochamy.

środa, 3 sierpnia 2011

Sto dni po ślubie, Emily Giffin



Czy można kochać równocześnie dwie osoby?
Czy wyrzucając kogoś z pamięci, równocześnie pozbywamy się tej osoby ze swego serca?
Co może się wydarzyć, gdy przeszłość wkradnie się do twojego życia?

Na te pytania z pewnością odpowie książka Emily Giffin ,,Sto dni po ślubie".

Główna bohaterka, Ellen, jest młodą, szczęśliwą kobietą. Mieszka w Nowym Jorku, mieście jakie uwielbia, ma cudownego męża i pracę, w której czuje się spełniona. Żyje jak w bajce dopóki dokładnie sto dni po swoim ślubie z Andy'm spotyka Leo, swoją dawną wielką miłość. Wraz z jego pojawieniem się odżywają w niej zapomniane uczucia i Ellen zaczyna mieć wątpliwości, czy to Andy jest tym, z którym chce spędzić resztę życia... Wszystko pogarsza się, gdy Leo proponuje jej wspólną pracę...

Wiele osób twierdzi, że nie powinno oceniać się książki po okładce i ja również zaliczam się do grona tych, którzy hołdują tej opinii, jednak kiedy zobaczyłam na półce powieść pani Giffin, nie mogłam powstrzymać się od tego, by po nią nie sięgnąć, licząc na to, że spotkam się z ciekawą historią. Znałam już trochę styl pisania autorki, więc byłam gotowa na to, że na początku przytłoczy mnie ilość opisów i retrospekcji, wprowadzających czytelnika w obecny świat głównej bohaterki, i wcale nie zdziwiłam się, gdy moje przeczucie się potwierdziło. Nie ma wątpliwości, że najtrudniejsze w książkach Emily Giffin są wstępy, które zwłaszcza miłośnikom szybkiej akcji mogą się okazać trudne do przebycia. Muszę, jednak oddać pisarce sprawiedliwość i zwrócić uwagę na fakt, że nie były to opływające w kwieciste epitety opisy przyrody, a najróżniejsze fakty dotyczące życia Ellen, od jej codzienności w Pittsburghu i wyjazdu na college, do znalezienia swego powołania i wyjścia za mąż. Nie ma wątpliwości, że naprawdę postarała się o to by zawrzeć w nich jak najwięcej szczegółów, co sprawia, że już po paru pierwszych rozdziałach możemy powiedzieć, że wiemy o niej wszystko co trzeba. Działa to na plus, bo nie musimy się niczego domyślać, ale równocześnie stanowi duży minus, gdyż postać Ellen nie wydaje nam się już tajemnicza, a co za tym idzie maleje szansa na to, że dowiemy się o niej czegoś nowego podczas dalszej lektury. Do ,,wad" książki zdecydowanie można zaliczyć też to, że cała akcja opiera się na jednym wątku, czyli miłosnym trójkącie między Andym, Ellen i Leo. Na próżno, więc oczekiwać tutaj natłoku niespodziewanych zdarzeń, bolesnych intryg czy fałszywych relacji. Fabuła od początku do końca jest całkowicie przewidywalna, poza może jednym zaskoczeniem w postaci sekretu zatajonego przez Margot, najbliższą przyjaciółkę głównej bohaterki. Nie miałam żadnych problemów w tym by odgadnąć co stanie się dalej, ani tym bardziej w oderwaniu się od książki, która szczerze mówiąc wciągnęła mnie dopiero przed samym końcem. Wcześniej lektura przypominała drzemkę, z której budziłam się jedynie, gdy w tekście pojawiła się jakaś wzmianka o Leo, by chwilę potem ponownie zapaść w sen. Oczywiście, nie oznacza to, że ,,Sto dni po ślubie" nie jest pozycją wartą zainteresowania. Zawiera w sobie wiele pozytywów, do których zaliczyć można choćby styl jakim posługuje się pisarka, prosty i lekki, umilający nam czas spędzony nad powieścią, a także realizm zdarzeń. Do plusów należą też niezwykle udani bohaterowie, sprawiający wrażenie, że czujemy się jakbyśmy czytali o prawdziwych ludziach, a przy tym emanujący jakąś sympatyczną aurą, dzięki której naprawdę ciężko się nie uśmiechnąć, gdy odnajdujemy w tekście ich liczne przekomarzania. Warto zwrócić też uwagę na doskonale wyeksponowane uczucia Ellen oraz pozostałych bohaterów w stosunku do jej odnowionych kontaktów z Leo. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jeżeli chodzi o relacje zachodzące między postaciami i ich wiarygodność, nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń.

Podsumowując, ,,Sto dni po ślubie" nie jest ,,książką-pułapką", nie każdy dostanie się w jej sidła. Nie jest też wielkim dziełem, po którym można rozpływać się w zachwytach. Mimo to uważam, że warto zwrócić na nią uwagę, choćby ze względu na wartości, które przekazuje i problem, jaki porusza.

________________________________________

Poza recenzją chciałam bardzo podziękować za wszystkie życzenia udanego wyjazdu. Naprawdę było mi bardzo miło przeczytać je po powrocie :) Dziękuję!

piątek, 29 lipca 2011

Wyjazdowy weekend ;)

Znikam na weekend, by zapoznać się bliżej z magicznymi zakątkami Krakowa :)
A wraz ze mną w podróż wybiera się :

Być może recenzja pojawi się już po moim powrocie, acz nie obiecuje - mam zamiar odwiedzić dużo miejsc i czasu na czytanie będzie mniej niż zwykle.
Pozdrawiam i życzę wszystkim miłego weekendu :)

wtorek, 26 lipca 2011

Zbieracz truskawek, Monika Feth

Pierwszą rzeczą, która przyciąga w książce pani Feth jest okładka. Czarna, subtelna, z rysunkiem przedstawiającym owoc, upstrzony kroplami krwi, samym swym widokiem wzbudza dreszcze u oglądającego. A jeżeli dodać do tego jeszcze oryginalny tytuł i intrygujący dopisek, można się spodziewać, że żaden miłośnik thrillerów nie przejdzie obok niej obojętnie. Często zdarza się, że reklama nie idzie w parze z zawartością, ale patrząc na ,,Zbieracza truskawek" człowieka ogarnia przeczucie, że to będzie coś specjalnego. Na szczęście szybko okazuje się, że nie jest to wrażenie mylne.

W Niemczech od pewnego czasu dzieją się dziwne rzeczy. Gdzieś w głębi kraju kryje się groźny psychopata, który zabija ludzi, wybierając na swoje ofiary młode dziewczyny. Nie są to, jednak zwykłe morderstwa, a to ze względu na kolekcjowanie łańcuszków ofiar przez zabójcę... Jette jest zwykłą dziewczyną, zajętą swoimi problemami i trzymającą się z daleka od wzburzającej media afery. Do czasu, gdy jedna z jej przyjaciółek ginie z rąk oprawcy. Podczas pogrzebu, publicznie przysięga, że zrobi wszystko by znaleźć człowieka, który ją skrzywdził, zwracając na siebie jego uwagę...

Największą zaletą książki nie jest sam pomysł, ale wykonanie. Styl autorki jest lekki i interesujący, wciąga czytelnika już od pierwszych stron, mimo tego, że na początku spotykamy się z opisami. Nie pełnią one, jednak roli ozdobników, racząc czytelnika długimi, mało istotnymi obrazami przyrody, ale wprowadzają nas w życie głównej bohaterki, pozwalając na zaznajomienie się z rzeczywistością w jakiej żyje, jej rodziną i przyjaciółkami. Zdarzenia opowiadane są z perspektywy kilku postaci, także mordercy, co pomaga poznać poglądy pozostałych bohaterów, nie ograniczając się jedynie do Jette. Autorka podzieliła książkę na parę części, zaczynając od ukazywania nam codziennego życia, stopniowo przechodząc do morderstwa i związanych z nim komplikacji, kończąc na rozwiązaniu całej sprawy, nie bez emocji, od których wiele razy może zakręcić się nam w głowie. Monika Feth doskonale ukazała uczucia jakie towarzyszą ludziom podczas bólu po stracie bliskiej osoby, a także postawy, które wówczas przyjmują; zdecydowaną, przerażoną, zrozpaczoną. Potrafiła stworzyć charaktery tak wiarygodne, że bylibyśmy w stanie uwierzyć, że cała historia wydarzyła się naprawdę, a jednocześnie tak różnorodne jak to tylko możliwe. Dała nam równocześnie okazję do zobaczenia sprzeczności w tym jaki wpływ tragedia wywiera na ludzi młodszych i starszych, a również działań podejmowanych w takich przypadkach przez policję, dzięki czemu możemy spojrzeć na ich rolę inaczej i docenić trud, jaki wkładają w rozwiązanie sprawy. Przynajmniej jeśli chodzi o komisarza Berta, który nie broni się przed niczym by odnaleźć mordercę, wchodząc w najbardziej intymne aspekty życia ofiary. Na uznanie zasługuje postać zabójcy, który nie jest zwykłym perwersyjnym, głupim oprychem, ale inteligentnym, młodym człowiekiem, jaki wychowany w innych okolicznościach, miałby wszelkie predyspozycje do tego by zostać kimś ważnym w społeczeństwie. Tutaj możemy też zwrócić uwagę na stary przesąd, o tym jak bardzo traumatyczne przeżycia z dzieciństwa oddziałują na nasze dalsze życie oraz psychikę, co może obfitować w nieodwracalne skutki.

A przecież wystarczyłaby tylko odrobina miłości...

Właściwie jedynym minusem całej powieści jest straszna naiwność Jette, jaka ujawnia się nam, gdy nawiązuje ona romans z nieznanym mężczyzną, co wydaje się dość osobliwe po tym co spotkało jej przyjaciółkę. Możliwe, że jest to spowodowane zagubieniem w poszukiwaniu bliskości po stracie kochanej osoby, ale tak czy inaczej wypada słabo i niezbyt przekonująco, zwłaszcza w obliczu czyhającego zagrożenia spowodowanego kontrowersyjną deklaracją podczas pogrzebu; o którym wszyscy z otoczenia dziewczyn, nieustannie jej przypominają. Prawdopodobnie wykazuje się tutaj własną wrodzoną nieufnością, ale głupota Jette sprawiała, że miałam ochotę wprost ,,wskoczyć" do książki i nią potrząsnąć. Czy naprawdę oczekiwała, że morderca przyzna się do czynu, że nie będzie krył się ze swoją zbrodnią? Za nic nie mogłam zrozumieć jej postawy. Nie mogę sobie wyobrazić jak można być tak ślepym na fakt, że ,,tajemniczy przyjaciel" przyjaciółki, przypomina jej nowego towarzysza nie tylko wyglądem, ale także stylem bycia i traumatyczną przeszłością. Pani Feth starała się wytłumaczyć zaślepienie dziewczyny uczuciem, jakie wytworzyło się pomiędzy nią, a obcym, mnie osobiście to, jednak nie przekonało.

Podsumowując, ,,Zbieracz truskawek" to moim zdaniem pozycja obowiązkowa, doskonale ukazuje nam to, że nie wszędzie mamy do czynienia tylko z ,,białym" albo ,,czarnym", miłością i nienawiścią, prawdą lub kłamstwem. Warto poświęcić trochę czasu na tę powieść, aby się o tym przekonać.

sobota, 23 lipca 2011

Akademia wampirów, Richelle Mead

Do tej książki zabierałam się z oporem. Możliwe, że wpływ na to miała okładka. Patrząc na nią niemal uwierzyłam, że spotkam się z kolejną płytką historią o dziewczynie, która zostanie uwikłana w trójkąt miłosny i zmuszona do wyboru pomiędzy dwoma uczniami akademii, a wątek poświęcony niebezpieczeństwu przyjaciółki będzie stanowił kroplę w morzu. Po licznych pozytywnych opiniach, jakie miałam okazję przeczytać, zmusiłam się, jednak by dać jej szansę i nie żałuję tego czynu, ale o tym w dalszej części recenzji.

Akademia wampirów opowiada historię dwóch przyjaciółek, morojki Lissy i dampirki Rose. Po tragicznych wydarzeniach jakie miały miejsce w życiu jej podopiecznej, Rose zabiera przyjaciółkę ze szkoły, by ją chronić. Niestety nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawia, że zostają złapane i muszą powrócić w mury akademii. Jednak bezpieczeństwo Lissy nadal jest zagrożone...

Jakoże historii o szkołach dla nadnaturalnych istot jest mnóstwo, a nowe ciągle się pojawiają, muszę docenić Richelle Mead i przyznać, że zrobiła kawał dobrej roboty, zgrabnie wprowadzając nas w świat dampirów i morojów, a także kreśląc panujące nim reguły oraz wprowadzając tematy tabu; rzeczy, o których nie powinno się opowiadać, a jakie wciąż znajdują miejsce w życiu mieszkańców akademii. Rzadko spotyka się z tym, aby autorka tak dokładnie zadbała o wszystkie szczegóły i dokładnie, krok po kroku, odkrywała kolejne prawa, rządzące wampirami i ich opiekunami. Podczas czytania czułam się tak jakbym znała je od zawsze, co stanowi duży plus, bo czytelnik nie musi zastanawiać się nad tym, dlaczego dane określenie jest obraźliwe, a pewne na pozór niewinne zdarzenia wzbudzają dezaprobatę całego otoczenia. Do pozytywów można zaliczyć też różnorodnych bohaterów, lodowatego Dymitra, rozsądną Lissę, szaloną Rose i ironicznego Christiana. Każde z nich zachowuje się w sposób adekwatny do swojego charakteru, żadne nie zmienia się diametralnie w trakcie czytania, jak to dzieje się z wieloma postaciami, co sprawia, że relacje jakie się między nimi nawiązują wypadają bardzo wiarygodnie. Jedyne co mnie irytowało to boska, piękna i seksowna Rose, na którą każdy, nieważne dampir czy wampir miał (choćby nawet skrytą) ochotę. Po prostu nie lubię takich zabiegów, aczkolwiek tutaj były one do przeżycia. Ogółem akcja książki w większości skupia się na życiu szkolnym, jednak o dziwo nie działa to na jej niekorzyść, jakoże przedstawiane tam konflikty są na tyle wciągające, że bez wątpienia wynagradzają nam brak niesamowitych zwrotów akcji. Mimo tego, ktoś oczekujący natłoku zdarzeń lepiej zrobi, jeżeli sięgnie po inną pozycję.

Podsumowując, ,,Akademia wampirów" bardzo miło mnie zaskoczyła i z pewnością sięgnę po następne tomy. Jest to naprawdę niezwykła książka, niewątpliwie wyróżniająca się spośród tłumu zdecydowanie gorszych paranormal romance. Opowiada ona nie tylko o miłości i odpowiedzialności, ale o walce o siebie, a także o przyjaźni, dla której można poświęcić wszystko.

wtorek, 19 lipca 2011

One Lovely Blog Award

Witam :) Z przyjemnością informuję Was, że zostałam nominowana do One Lovely Blog Award przez Paulę, a także przez Annie za co chciałam bardzo serdecznie podziękować, jest mi naprawdę bardzo miło z tego powodu :) 



Zasady: 
- napisz u siebie podziękowania i wklej link blogera, który cię nominował,
- napisz o sobie siedem rzeczy, 
- nominuj szesnaście innych, cudownych blogerów (nie można nominować osoby, która cię nominowała),
- napisz im komentarz, by dowiedzieli się o nagrodzie i nominacji.

1. Oprócz książek, jestem straszną maniaczką fanfiction, zwłaszcza angielskich. Potrafię milion razy dziennie sprawdzać, czy nie pojawił się nowy rozdział mojego ulubionego fanficka i strasznie ubolewam, gdy okazuje się, że zamiast niego ukazuje się notka o porzuceniu opowiadania.

2. Jak ognia unikam wszelkich portali społecznościowych takich jak facebook czy nasza klasa, jednak nie przeszkadza mi to posiadać konta na youtube, filmwebie, nakanapie, lubimyczytać, lastfm, ogólnie stron poświęconych filmowi, książkom czy muzyce :)

3. Jestem bardzo nieufną osobą, a przy tym dość zamkniętą, co sprawia, że trudno mnie poznać. Staram się z tym walczyć i być bardziej ,,otwartą" do ludzi, ale mimo to i tak potrzebuję dużo czasu by zaufać drugiej osobie.

4. Wpadam w panikę, kiedy widzę, że po biurku chodzi mi choćby milimetrowy robaczek, za to zupełnie nie boję się myszy. Swego czasu nawet hodowałam parę, co nadal wzbudza przestrach wśród znajomych i rodziny ;)

5. Uwielbiam zwiedzać. Nieważne co, ruiny, muzea, jaskinie, nieznane szczyty. Nie przepadam za to za przewodnikami. Rzadko trafia się na kogoś, kto naprawdę potrafi zaciekawić kogoś historią zamku, zamiast skupiać się na nudnych faktach, które sprawiają, że wszystkim kleją się oczy.

6. Często ,,bujam w obłokach" i myślami jestem daleko od swojego rozmówcy, dlatego nieraz trzeba się nieźle natrudzić by sprowadzić mnie z powrotem na ziemię.

7. Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki. Właściwie nie pamiętam dnia, w którym nie wysłuchałabym choćby jednego kawałka. Szczególną miłością darzę zespoły takie jak Athlete, Mumfords and Sons, Coldplay i 30 seconds to mars :)

Siedem rzeczy o mnie już było, więc teraz pora na blogi, które nominuję :) Kolejność jest całkowicie przypadkowa, przy czym przepraszam jeżeli już ktoś wcześniej został nominowany, starałam się tego unikać, aczkolwiek jeżeli tak się stało, potraktujcie to po prostu jako wyraz mojej sympatii, gdyż bardzo lubię i często odwiedzam każdy z blogów, jaki wybrałam ;) Jeżeli ktoś nie ma ochoty brać udziału w zabawie, to oczywiście nic nie szkodzi, niczego nie narzucam :) 

Oto nominacje :

7. Domi
10. Kate
12. Susie
15. Dosiak
16. Magda

Pozdrawiam wszystkich i czekam na Wasze nominacje :)






niedziela, 17 lipca 2011

Dziewczyna o szklanych stopach, Ali Shaw

Ida MacLair przybywa na mroźny archipelag w poszukiwaniu pomocy. W jej ciele zachodzi dziwna przemiana, która powoduje, że dziewczyna zaczyna zamieniać się w szkło. Od tego czasu wędruje po St. Haunda's Land, starając się znaleźć człowieka, mogącego zatrzymać  przerażający proces. Zamiast niego spotyka Midasa, introwertycznego fotografa, który powoli zaczyna otwierać przed nią drzwi do swojego świata. Pytanie, czy jego miłość wystarczy by odwrócić zły los i zatrzymać uciekające chwile?

,,Dziewczyna o szklanych stopach" to książka, do której trzeba mieć odpowiednie podejście. Miłośnicy nieprzewidywalnych zdarzeń bardzo się na niej zawiodą, bo nie jest to powieść, która ma zabawiać. Zrozumiałam to dopiero po lekturze, kiedy przewróciłam ostatnią stronę i jeszcze raz powróciłam myślami do tego, co właśnie przeczytałam. Ali Shaw bardzo dobrze przemyślał sobie, jaką historię chciał uwiecznić. Mimo tego, że cała fabuła obraca się wokół niezwykłej przemiany Idy, tak naprawdę odbiera się wrażenie, że jest ona jedynie dodatkiem, a w rzeczywistości autor skupił się na emocjach, wprowadzając czytelnika w wir skomplikowanych osobowości i relacji, jakie między nimi zachodzą. W istocie, choć można było się spodziewać, że na wyspach nie spotkamy się z taką plejadą charakterów jak w powieściach, których akcja rozgrywa się w zatłoczonym mieście, już po lekturze kilku kartek stwierdzamy, że jest to całkowicie błędna diagnoza. Każdy z bohaterów posiada cechy, jakie wyróżniają go na tle innych postaci oraz problem, z którym się zmaga, tak jak Midas, walczący ze wspomnieniem ,,żyjącego w nim" ojca czy Carl, bezskutecznie starający się pogodzić z utratą ukochanej kobiety. Takie zwrócenie uwagi na uczucia może sprawiać wrażenie, że pomysł z główną bohaterką, przeobrażającą w szkło nie był do końca wykorzystany. Spotkałam się z takimi opiniami przed przeczytaniem książki i zgadzam się z nimi, jakoże właściwie dowiedzieliśmy się na ten temat naprawdę mało. Przez całą powieść czekałam na wyjaśnienie, co spowodowało przemianę Idy, jakoże bardziej niż wszelkie tajemnice, uwielbiam odnajdywać ich wyjaśnienia i sprawdzać, czy były zgodne z moimi przypuszczeniami. W ,,dziewczynie o szklanych stopach" rozwiązania niestety nie znalazłam, co odrobinę mnie zirytowało, ale szybko wyrzuciłam to w niepamięć, obserwując uczucie rozwijające się między Midasem, a Idą. Autor doskonale ukazał różnice w ich usposobieniach, zwracając uwagę na frustrację i irytację Idy oraz strach i niezdecydowanie Midasa. Nie był to jeden z przewidywalnych romansów, zaczynający się od ukradkowych uśmiechów i ,,głębokich" spojrzeń. Oboje potrzebowali czasu by zaufać drugiej osobie, co sprawiło, że łączące ich relacje wydawały się jeszcze bardziej realne. Na plus zdecydowanie działa również niezwykły klimat mroźnego i odległego archipealgu, który pozwala czytelnikowi wczuć się w atmosferę nostalgii, panującą w powieści. Na wspomnienie zasługują też z pewnością retrospekcje bohaterów, dzięki czemu mamy okazję lepiej zrozumieć działania podjęte przez daną postać, chociaż nie spodobało mi się to, że dotyczyły one nie tylko Midasa i Idy, ale również charakterów drugoplanowych. Zapewne autor chciał w ten sposób wyjaśnić pewne sytuacje, które mogłyby wydawać się niezrozumiałe z punktu widzenia Idy czy Midasa, jednak według mnie działa to na niekorzyść książki, bo tylko przysparza jej łzawych i nie do końca frapujących opisów, które w zdecydowanej większości nudzą i wywołują uczucie senności.

Podsumowując ,,Dziewczyna o szklanych stopach" jest książką, przekazujacą wiele wartości, uczącą i przestrzegającą przed podejmowaniem postaw życiowych, jakie nie gwarantują osiągnięcia szczęścia. Jest niezwykłym studium psychiki ludzkiej, obnaża wady i zalety ludzkie w pełnej okazałości, niczego nie ukrywając. Nie jest ona, jednak najbardziej wciągającą powieścią z jaką miałam ochotę się spotkać i nie każdemu przypadnie do gustu. Mimo to uważam, że warto zwrócić na nią uwagę, jako na powieść ,,rzadką jak orchidea - piękną i ekscentryczną".