czwartek, 11 sierpnia 2011

C. S. Lewis, Dopóki mamy twarze


W starożytnym mieście Glome, oddającym cześć bogini Ungit, żyją dwie królewskie córki. Jedna z nich jest prawdziwą pięknością, traktowaną przez innych jak świętość, druga brzydzką dziewczyną, zmuszoną do tego by zakrywać twarz welonem i całkowicie oddaną siostrze. Kiedy na królestwo zaczynają spadać plagi i nieszczęścia, kapłani twierdzą, że jest to winą gniewu Ungit, która żąda krwawej ofiary w geście odkupienia za jej obrazę... 
Pragnie poświęcenia jednego z mieszkańców pałacu...

Przyznam, że pana Lewisa znałam, pewnie jak większość osób, jedynie jako autora ,,Opowieści z Narnii", które aczkolwiek urzekły moje serce jeszcze, gdy byłam dzieckiem, nie zapisały się w mojej głowie tak, bym mogła się nad nimi bez końca zachwycać. Kiedy, jednak ujrzałam na półce ,,Dopóki mamy twarze" nie potrafiłam zmusić się do tego by przejść obok niej obojętnie. Książka niewątpliwie wywiera doskonałe pierwsze wrażenie. Intrygujący tytuł, ciekawy opis i subtelna okładka, przykuwają oko, sprawiając, że odczuwa się niemal wewnętrzną potrzebę by usiąść i przewrócić kilka pierwszych stron. Chęć lektury potęguje dodatkowo fakt, że wyjątkowo zgrabnie wprowadza nas w przedstawiony świat, kreśląc relacje panujące między mieszkańcami pałacu, ich charaktery, a także zwyczaje oraz wierzenia, w których największą rolę odgrywa bogini Ungit. Robi to przy tym w sposób tak naturalny, że wciąga czytelnika niemal od pierwszej strony, wytrwale dążąc do ,,właściwego" punktu, w jakim rozpoczyna się historia, czyli narodzin królewskiej córki, Istry, jakiej uroda od samego początku zapiera dech w piersiach każdego, kto na nią spojrzy. Od tego momentu akcja zaczyna nabierać tempa i szybko staje się dla nas jasne, że pomimo tego, iż powieść nie jest opowiedziana z jej perspektywy, to właśnie ona odgrywa tutaj największą rolę. Opis na okładce informuje nas, że książka napisana została na podstawie mitu, jednak dopiero podczas czytania dochodzimy do tego, że opiera się na historii Psyche i Erosa, śmiertelniczki i boga, których połączyło uczucie, za sprawą zazdrosnej o wdzięki królewskiej córki Afrodyty, jaką utożsamia bogini Ungit. Narratorką autor uczynił Orual, jedną z sióstr Istry, co według mnie było bardzo dobrym posunięciem, ponieważ mieliśmy dzięki temu szansę by w całej okazałości skosztować zmian i nowych elementów, jakie wprowadził, a także poznać inny punkt widzenia na znaną wszystkim opowieść. Książka podzielona jest na dwie części. Pierwsza to ta, w której mają miejsca wszystkie najważniejsze wydarzenia, opisuje życie Orual, jej chwile spędzone z Istrą i szczęście, jakie zostało im odebrane, do chwili zostania następczynią tronu w Glome i lat spędzonych na panowaniu w swojej krainie. Drugą, mogę nazwać jedynie końcową, jakoże zawiera w sobie zdecydowanie więcej przemyśleń Orual, a także ostatecznie  zamyka wszelkie niewyjaśnione sprawy. Powieść wciągnęła mnie od pierwszej strony i podbiła moje serce do tego stopnia, że naprawdę trudno jest mi oddzielić rzeczy pozytywne od negatywnych, tak jak robiłam to z poprzednimi pozycjami. Na plus, mogę ocenić sam pomysł reinterpretacji pięknego, starego mitu, nowe elementy umieszczone przez autora, wspaniałą postać Orual, która mimo swej brzydoty jest kobietą silną i odważną, zmagającą się z problemami świata, w jakim przyszło jej żyć i targaną własnymi namiętnościami, w tym niespełnioną miłością do jednego ze swych podwładnych. Na pochwałę zasługuje również styl pisania Lewisa, lekki i prosty, tchnący prawdziwą magią oraz wielką mądrością. Jedyną wadą, jaką znajduje są opisy, jakie w pewnych momentach mogą sprawiać wrażenie przydługich i znaczny spadek akcji, od momentu, w którym Orual przejęła władzę nad miastem.

Przeczytałam, że C. S. Lewis uważał ,,Dopóki mamy twarze" za swoje najlepsze dzieło. Nie wiem na ile to twierdzenie jest prawdziwe, jednak jeżeli naprawdę je wypowiedział, nie pozostaje mi nic innego jak się z nim zgodzić. Ta powieść to nie tylko opowiedziany na nowo stary mit, ale również historia o prawdzie i fałszu, wierze i złudzeniu, a przede wszystkim o miłości, i o tym jak wielką krzywdę możemy wyrządzić tym, których kochamy.

środa, 3 sierpnia 2011

Sto dni po ślubie, Emily Giffin



Czy można kochać równocześnie dwie osoby?
Czy wyrzucając kogoś z pamięci, równocześnie pozbywamy się tej osoby ze swego serca?
Co może się wydarzyć, gdy przeszłość wkradnie się do twojego życia?

Na te pytania z pewnością odpowie książka Emily Giffin ,,Sto dni po ślubie".

Główna bohaterka, Ellen, jest młodą, szczęśliwą kobietą. Mieszka w Nowym Jorku, mieście jakie uwielbia, ma cudownego męża i pracę, w której czuje się spełniona. Żyje jak w bajce dopóki dokładnie sto dni po swoim ślubie z Andy'm spotyka Leo, swoją dawną wielką miłość. Wraz z jego pojawieniem się odżywają w niej zapomniane uczucia i Ellen zaczyna mieć wątpliwości, czy to Andy jest tym, z którym chce spędzić resztę życia... Wszystko pogarsza się, gdy Leo proponuje jej wspólną pracę...

Wiele osób twierdzi, że nie powinno oceniać się książki po okładce i ja również zaliczam się do grona tych, którzy hołdują tej opinii, jednak kiedy zobaczyłam na półce powieść pani Giffin, nie mogłam powstrzymać się od tego, by po nią nie sięgnąć, licząc na to, że spotkam się z ciekawą historią. Znałam już trochę styl pisania autorki, więc byłam gotowa na to, że na początku przytłoczy mnie ilość opisów i retrospekcji, wprowadzających czytelnika w obecny świat głównej bohaterki, i wcale nie zdziwiłam się, gdy moje przeczucie się potwierdziło. Nie ma wątpliwości, że najtrudniejsze w książkach Emily Giffin są wstępy, które zwłaszcza miłośnikom szybkiej akcji mogą się okazać trudne do przebycia. Muszę, jednak oddać pisarce sprawiedliwość i zwrócić uwagę na fakt, że nie były to opływające w kwieciste epitety opisy przyrody, a najróżniejsze fakty dotyczące życia Ellen, od jej codzienności w Pittsburghu i wyjazdu na college, do znalezienia swego powołania i wyjścia za mąż. Nie ma wątpliwości, że naprawdę postarała się o to by zawrzeć w nich jak najwięcej szczegółów, co sprawia, że już po paru pierwszych rozdziałach możemy powiedzieć, że wiemy o niej wszystko co trzeba. Działa to na plus, bo nie musimy się niczego domyślać, ale równocześnie stanowi duży minus, gdyż postać Ellen nie wydaje nam się już tajemnicza, a co za tym idzie maleje szansa na to, że dowiemy się o niej czegoś nowego podczas dalszej lektury. Do ,,wad" książki zdecydowanie można zaliczyć też to, że cała akcja opiera się na jednym wątku, czyli miłosnym trójkącie między Andym, Ellen i Leo. Na próżno, więc oczekiwać tutaj natłoku niespodziewanych zdarzeń, bolesnych intryg czy fałszywych relacji. Fabuła od początku do końca jest całkowicie przewidywalna, poza może jednym zaskoczeniem w postaci sekretu zatajonego przez Margot, najbliższą przyjaciółkę głównej bohaterki. Nie miałam żadnych problemów w tym by odgadnąć co stanie się dalej, ani tym bardziej w oderwaniu się od książki, która szczerze mówiąc wciągnęła mnie dopiero przed samym końcem. Wcześniej lektura przypominała drzemkę, z której budziłam się jedynie, gdy w tekście pojawiła się jakaś wzmianka o Leo, by chwilę potem ponownie zapaść w sen. Oczywiście, nie oznacza to, że ,,Sto dni po ślubie" nie jest pozycją wartą zainteresowania. Zawiera w sobie wiele pozytywów, do których zaliczyć można choćby styl jakim posługuje się pisarka, prosty i lekki, umilający nam czas spędzony nad powieścią, a także realizm zdarzeń. Do plusów należą też niezwykle udani bohaterowie, sprawiający wrażenie, że czujemy się jakbyśmy czytali o prawdziwych ludziach, a przy tym emanujący jakąś sympatyczną aurą, dzięki której naprawdę ciężko się nie uśmiechnąć, gdy odnajdujemy w tekście ich liczne przekomarzania. Warto zwrócić też uwagę na doskonale wyeksponowane uczucia Ellen oraz pozostałych bohaterów w stosunku do jej odnowionych kontaktów z Leo. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jeżeli chodzi o relacje zachodzące między postaciami i ich wiarygodność, nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń.

Podsumowując, ,,Sto dni po ślubie" nie jest ,,książką-pułapką", nie każdy dostanie się w jej sidła. Nie jest też wielkim dziełem, po którym można rozpływać się w zachwytach. Mimo to uważam, że warto zwrócić na nią uwagę, choćby ze względu na wartości, które przekazuje i problem, jaki porusza.

________________________________________

Poza recenzją chciałam bardzo podziękować za wszystkie życzenia udanego wyjazdu. Naprawdę było mi bardzo miło przeczytać je po powrocie :) Dziękuję!